Reklamy

Kolejny tydzień w Polsce, kolejne klawiatury czerwone od inb.

W tym tygodniu w Inbówce opcja atomowe. Jak co piątek przybliżamy afery i aferki, pyskówki i połajanki, gorące dyskusje, które rozpaliły komentariat. Tym razem bitwa o Sentino, libki rzucające słowem zdrada i implozja Strajku Kobiet. Mniam!

 

Wszystko zaczęło się od recenzji płyty Sentino autorstwa Lecha Podhalicza na newonce. Recenzji entuzjastycznej, skąpanej w wodzie po internetowym fenomenie unikalnego artysty. Dla ludzi niewtajemniczonych w sieciowe życie Sebastiana Alvareza i swoisty kult – na poły ironiczny, na poły szczery – jakim otacza go część komentariatu, całość może wydawać się kuriozalna. A jak zabrali się do tego fachowcy od rapu… Szarżę rozpoczął hip-hopowy bloger, Kajetan Szewczyk, który obwieścił z powagą godną polonisty na maturze: w taki sposób nie wolno pisać recenzji, ponieważ jest to zwyczajnie szkodliwe i przypomina bardziej mrugnięcie okiem do wykonawcy w charakterze „jestem po twojej stronie, byku” niż rzeczowe przedstawienie czegokolwiek czytelnikom. Bro, mamy XXI wiek, rzeczowe przedstawianie czytelnikom to jakaś totalna mrzonka odnośnie muzyki. Była nią już wcześniej, kiedy nie istniał natychmiastowy dostęp do odsłuchu, a pod płaszczykiem takiego obiektywizmu serwowano ludziom osobiste pasje gatekeeperów. Jeśli nie wierzycie, sprawdźcie dawne magazyny muzyczne – kontrola nad tym, co jest obiektywnie dobre i złe doprowadziła do kompletnego wykrzywienia dyskursu. Dzisiaj jesteśmy mądrzejsi i wiemy, że muzyczki posłuchać sobie może każdy – tym samym wyrobić sobie zdanie na jej temat – ale nie każdy może o niej sprawnie napisać, czy ubrać te wrażenia w emocjonalną czy społeczną narrację. Szewczyk później pohukuje, że takich osobistych recenzji publikować nie przystoi (!), a do tego przyczepia się do – szokujące – subiektywnego wyboru dobrych momentów z płyty. I to by było na tyle, ale notkę podał dalej Marcin Flint, guru muzycznego dziaderstwa o sporym zasięgu. Zasugerował, że ta recenzja to spotkanie biznesu z biznesem, a w dyskusji natrząsał się z tego, że w newonce CEO i redaktor naczelny to ta sama osoba. Z czego został wyprowadzony przez ludzi z redakcji portalu. Dyskusja o etyce i styku biznesu z dziennikarstwem przeniosła się również na inne profile dziennikarzy piszących o rapie, włączył się w nią np. Jarek Szubrycht i Jakub Żulczyk. Zastanawiacie się pewnie, czy to wszystko ma aż tak wielkie znaczenie – ot, recenzja płyty relatywnie niszowego twórcy i dyskusja w wąskim branżowym gronie. Ale ta pozornie błaha bitewka jest dość znamienna: pokazała, jak niewielu ludzi rozumie dzisiaj rolę dziennikarstwa muzycznego – łącznie z samymi zainteresowanymi (ale patrząc po metrykach, mamy do czynienia z full boomeriadą, a sami powiedzcie: kiedy ci ludzie mieli cokolwiek sensownego do powiedzenia?) i jak wiele nieporozumień funkcjonuje na styku biznesu i dziennikarskiej etyki. Nowych mediów, którym udało się uciec przed splątaniem w złożone i nie zawsze jasne dla publiki zależności finansowe, jest garstka. Utrzymują się dzięki crowdfundingom. Reszta jest uzależniona od reklam (pod tym względem niewiele się zmieniło od dwóch dekad: ewoluowała wyłącznie forma reklam, w stronę bardziej przebiegłych) i różnych sponsorskich deali. Czy to oznacza, że każdy tekst na takim portalu jest skażony biznesowym układem? Oczywiście, że nie. Ale w szyderczym wyszukiwaniu potknięć i powodów do krytyki niuans (badum ts) ucieka tylnymi drzwiami. A my jesteśmy z Lechem – Sentino to skarb i nawet nie otwieramy dyskusji, bo nie ma o czym.

Wojenki w świecie dziennikarstwa muzycznego to fajny materiał na inbę jednodniową, ale teraz przejdziemy do tytana wszystkich inb. Parlamentarna Lewica wynegocjowała z PiS-em warunki poparcia ratyfikacji europejskiego Funduszy Odbudowy, który przyniesie Polsce setki miliardów euro. Nie będziemy analizować tu politycznej ani społecznej wartości tego ruchu, za to chętnie posłuchamy największego pęknięcia libkowych odbytów od czasu sławetnych tęczowych flag na pomnikach. Radosław Sikorski na Twitterze porównał tę akcję do paktu Ribbentrop-Mołotow (!), potem 4 the lulz podał tweeta Tomasza Lisa o gigantycznych zarobkach zarządu partii Razem. Klaudia Jachira, posłanka KO, na lewicowy program tanich mieszkań, który był elementem porozumienia zareagowała tak:

Ale nic nie przebiło Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, który po prostu implodował: Hej, posłowie i posłanki PrawoLewu, nowej koalicji zapewniającej PiS-owi większość parlamentarną w Sejmie: czego nie zrozumieliście z jesiennego postulatu mówiącego o tym, że PiS ma wypierdalać? Cały post był w tonie dość dziecinnej groźby (Macie 24h!), a za głosy krytyki – głównie tej racjonalnej, wyrażonej w rzeczowy sposób – posypały się bany. To całkiem zabawne, że liberalny komentariat – a to po jego stronie stanął Strajk Kobiet – nie miał problemu, kiedy Koalicja Obywatelska głosowała ramię w ramię z PiS-em przeciwko kandydaturze Piotra Ikonowicza na RPO, ale teraz dostał spazmów, bo Lewica podpisała abstrakcyjne porozumienie. Czyli nawet nie odbyło się żadne głosowanie w Sejmie. Memom nie było końca, o dziwo Remiś Okraska okazał się być jednym z bardziej rozsądnych głosów.

Minęła doba, a egzekucji Adriana Zandberga przez Martę Lempart wciąż nie ma. Ale żarty na bok. Cała sytuacja jest dość smutna, bo jeszcze mocniej pogłębi podziały na opozycji. Libków nie szkoda – Platforma już coraz częściej jest przeganiana w sondażach przez Hołownię i dzieli ją tylko kilka punktów procentowych od Lewicy. Ale dziecinna postawa Strajku Kobiet, bany i niemiłe słowa weszły pod skórę głęboko. To przecież posłanki Lewicy ganiały po komisariatach i walczyły o ludzi zatrzymanych po protestach organizowanych przez OSK. Lewica mając do wyboru pozbawienie Polski środków na rozwój a realpolitik z diabłem – owszem, o wiele gorszym niż biesy z PO, dzięki którym PiS wygrał – wybrała linię pragmatyczną. Linię, o którą zabiegała przecież Koalicja Obywatelska jeszcze parę miesięcy temu. Inba inbą, ale jest to po prostu ponure… 

WIĘCEJ